Darek kilka dni temu przeszedł na emeryturę. Jednym ma podwójne znaczenie. „Jednym”, ponieważ jest jednym z pracowników pośród naszej załogi, która liczy 800 osób oraz „jednym”, ponieważ Dariusz w firmie ma numer osobowy 1. Usiądźcie wygodnie… Życzymy miłego czytania!
W imieniu swoim i zakładu firmy dziękuję za udział w rozmowie. Na początek chciałabym zapytać, czym się zajmowałeś przed podjęciem pracy w Addit?
Po skończeniu szkoły średniej, technikum elektromechanicznego, jak większość ludzi w tym czasie, przyszedłem do największej firmy w Węgrowie. Zakład oferował szerokie możliwości w znalezieniu sobie pracy i tak zaczynałem swoją pracę w firmie ZWUT, w Zakładach Wytwórczych Urządzeń Telefonicznych. Tutaj zaczynałem od szeregowego stanowiska. Z racji tego, że późno przyszedłem do pracy, nie miałem bardzo wyboru stanowiska. Trafiłem do działu, gdzie pracowały same kobiety. Praca była stricte dla pań, manualna. Była to praca akordowa. Zostałem wrzucony na głęboką wodę – to co wypracowały ręce, to było w kieszeni. A później, pomaleńku, po dwóch latach pracy, przyszedłem na Dział Uruchomienia Zespołów. Pracowałem tam około 7 lat. Później los rzucił mnie na stanowisko „dozoru”. Byłem brygadzistą przez 10 lat na Dziale Transformatorów. Większość załogi stanowiły panie. Tam pracowałem już do końca, czyli do ’95 roku, do momentu, gdy firma ZWUT kończyła swoją działalność.
Opowiesz o swoich początkach zatrudnienia tutaj w Addit?
W ’95 roku, nie pamiętam, czy to był wrzesień… Pojawiła się oferta, że firma holenderska poszukuje pracowników. Wtedy zgłosiło się mnóstwo ludzi, tyle, ile było wówczas osób w firmie. Zakład o profilu obróbki blach, a my panowie z narzędziowni, Leszek, Marian (nasz były Dyrektor), ja, Zbyszek i Wiesio… No myśmy nie składali w ogóle podań. Ze względu na ograniczenia wiekowe, ponieważ był podany wiek do 30 lat. Ja miałem wtedy 37 lat, w ogóle o ty nie pomyślałem. Mój ówczesny Dyrektor, Pan Wiesław Brudnicki, zadzwonił do nas i zapytał „Dlaczego Panowie nie składacie podań?”. A ja na to: „Szefie, przecież wiek.”. Chwila moment odpowiedział: „A coś Ty. Kto jak nie Wy?” No i tak to… (dłuższa przerwa) złożyliśmy te podanie. Odbyła się rozmowa oceniająca. Rozmowa trwała… przynajmniej w moim przypadku, z półtorej godziny. Nie myślałem o tym, że się dostanę. Z racji tego, że startowali inni Panowie, którzy mieli doświadczenie, a ja z racji wykształcenia zupełnie inny profil.. Jak się później okazało – miła niespodzianka. Po jakimś miesiącu przychodzi duża, biała koperta (Darek pokazuje w powietrzu palcami kartkę wielkości A4 może ciut większą) z sygnaturą Addmetalu, bo wtedy jeszcze tak się firma nazywała. W środku było napisane mniej więcej tak: „został Pan zaproszony na odbycie stażu w Holandii od do” oraz że się ze mną skontaktują w najbliższym czasie. Takie same koperty dostali Marian, Leszek, Zbyszek i Wiesio. To była pierwsza grupa, a jeszcze potem była druga grupa 5-ciu osób – Sławek Hildebrand, Tomek Majewski, Adaś Godlewski, Zbyszek Matuszewski i Tomek Zadabała. Sławek tam był najstarszy. Bo tamci chłopcy, tacy jak Adam, czy pracujący jeszcze Tomek, oni są młodsi dużo ode mnie. A tamci dwaj… byli już zupełnie żółtodziobami (uśmiech).
Później dostaliśmy zawiadomienie, że mamy mieć paszporty i że mamy się zgłosić do Ambasady Holenderskiej, by wszystko było legalito. Po wszystkich już tych formalnościach, wyruszyliśmy w 10 osób do Holandii. Był to 5 stycznia. Rozwiązałem umowę o pracę w ZWUCIE z momentem ostatniego dnia grudnia ’95 roku i zaraz po świętach wystartowałem w nieznane z nową pracą.
Nowy rozdział w kartach Twojego życiorysu…
Tak. Wyjeżdżaliśmy takim busem. Podróż była ciekawa, nie będę mówił (śmiech). Zajechaliśmy na miejsce, w Polsce był mróz, pewnie z -20 stopni. Śniegu na 2 metry. A w Holandii ani grama śniegu, zielone łąki. Byliśmy wtedy zakwaterowani na prowincji w ośrodku. Patrzę – tam zwierzęta. Kochali chyba konie, bo w wielu gospodarstwach na pastwiskach konie były wszędzie. i takie dysproporcje, u nas mówię – mróz i śnieg, a tam kurcze powiedzmy jakby jesień albo wczesna wiosna. Noi tak to się zaczęło. W poniedziałek pamiętam było spotkanie w firmie. Później oprowadzenie po firmie, po Venlo, po starówce.
Jak Ci się podobało?
Piękna starówka. Super. Trochę nas głowy bolały po tym przyjeździe, ale nieważne. W każdym bądź razie dzień był bardzo długi. Wszyscy byli ubrani, jakbyśmy się zmówili, a to był kompletnie zupełnie przypadek – w zielone kurtki. Zgubić się nie mogliśmy, z daleka każdy nas widział. Było to trochę humorystyczne, ponieważ Holendrzy jak już wchodziliśmy, mówili: „Jak już jeden jest, to jest czterech pozostałych”. Tam dostaliśmy tłumacza, panią Iwonę, dziewczynę pochodzącą z Wrocławia. Była cały czas do naszej dyspozycji. Dodatkowo, dostaliśmy formularze czy tam książki, prowadzące nas przez ten cały czas szkolenia. Za dwa tygodnie przyjechała ta druga grupa. Mieli wszystko tak samo jak my. Zakwaterowanie, szkolenia. Mieliśmy dwa samochody do dyspozycji: my mieliśmy Volkswagena Passata, a tamta grupa miała Forda Sierre. Praktyka odbywała się na takiej zasadzie, że cześć pracy mieliśmy już tak pod kątem przyszłych stanowisk. W moim przypadku to było, z racji, że miałem te wykształcenie elektromechaniczne, więc oni to podciągnęli pod elektryczność. Odbyłem tam kurs spawalniczy i zdawałem egzamin przed komisją. Nauczyłem się również pracy na zgrzewarkach, pracy na wyciskarkach oraz poznałem obróbkę metalu, szlifowanie i różne takie rzeczy. Cześć zajęć była w pracy, żeby się zapoznać tą właściwą już pracą czekającą mnie w firmie, a cześć była w zakładzie doskonalenia zawodowego. Odbywało się to w ciągu 4 godzin w trybie 5-dniowym. Sobota, niedziela wolna. Wtedy robiliśmy różne wycieczki, odpoczywaliśmy, poznawaliśmy miasto.
W trakcie tego trzymiesięcznego pobytu, w połowie wróciliśmy do rodziny do Polski. Po tygodniu wróciliśmy z powrotem do Holandii. Tamta grupa jak przyjechała dwa tygodnie po nas, została dwa tygodnie jeszcze dłużej, a myśmy mieli z Janem Velmansem spotkanie. Zostało nas wtedy 4 osoby, jednej osobie podziękowano. Po całych tych szkoleniach wróciliśmy już do nas, do pustych ścian. Wtedy była tylko hala, wymalowana, przygotowana do dalszych ulepszeń. Maszyny przyjechały jakoś później. Prasa krawędziowa, stary widemat do wycinania, zgrzewarka, wyciskarka, spawarka (TIG, na której ja spawałem). Marian został brygadzistą. Mieliśmy na początku takie niebieskie, zapinane ogrodniczki (śmiech), Marian miał czerwone. Zajmował się nami Holender, ale on był krótko, potem przyjechał Gerardus van Enkeford. Nas podzielono na grupy, zaczęły spływać małe roboty z Holandii i tak to się zaczęło.
A jeszcze wracając na chwilę do rozmowy kwalifikacyjnej – o jakie rzeczy Cię wtedy zapytano?
To była taka rozmowa coś jak.. (chwila namysłu) teraz to się chyba się nazywa psycholog pracy. Mężczyzna pytał o takie zwykłe ludzkie rzeczy: o rodzinę, życie prywatne, mój stosunek do pracy, o poprzednią pracę. Zbierał wszystkie takie informacje. Zarówno prywatne, jak i o zawodowe. Na koniec dostałem rysunek techniczny i musiałem kilka wymiarów znaleźć, zaznaczyć. Nie wiem, jak to zrobiłem (śmiech). Poproszono mnie, abym je opisał. Z boku siedziała taka pani, która tłumaczyła. Zawsze mnie strofował „Patrz mi się w oczy, a nie jej” (śmiech). Piękna kobieta to była, ona zadawała pytania, więc siłą rzeczy zwracałem się do niej. A on mnie cały czas strofował „jej nie ma, ona tylko mówi”. Chciał, abym kontakt wzrokowy miał z nim. Na koniec właśnie był rysunek techniczny, sprawdzian mojej wiedzy. Była to dla mnie w ogóle inna sprawa, bo rysunek elektryczny tych przekrojów i wymiarów jest różny od rysunku technicznego. W każdym bądź razie, jak ja to mówię, opatrzność nade mną czuwała. Rekruter prosił tłumaczkę, aby mu przetłumaczyła, jak ja to zrobiłem i opisałem. Więc ja po swojemu tłumaczyłem (śmiech). On nic z tego nie rozumiał. Ale wynik się zgadzał, był dobry. i na tym się zakończyło. Nie otrzymałem po tej rozmowie kwalifikacyjnej żadnego sygnału, czy zostałem przyjęty czy nie. Myślę, że wszystkie inne rozmowy przebiegały podobnie. Czy tak długo jak u mnie? – nie wiem. On cierpliwie słuchał, zadawał pytania. Najwidoczniej zebrali to wszystko do kupy. Okazało się, że właśnie potem przyszedł ten duży blankiet z informacją, że zostałem zakwalifikowany do wyjazdu.
Od tamtej pory jakoś się to wszystko potoczyło.. Po dwóch latach Gerardus van Enkeford stwierdził, że wszystko jest okej, odbył się konkurs Dyrektorski, żeby przekazać komuś swoje obowiązki. Wygrała go pewna osoba, ale po dwóch latach stwierdziliśmy, że trzeba coś zmienić. Firma się nie rozwijała, nie było nowych projektów. Ta ściana wschodnia była szczególnie narażona na brak pracy, na różne wtedy zawirowania. Były widoczne różnice miedzy zachodnią i wschodnią Polską. Tak się to potem wszystko potoczyło, że Marian pojechał do Holandii na rozmowę z Janem mając nasze wsparcie, żeby coś zmienić. Prawdopodobnie Jan stwierdził, że Marian da radę. No i spróbowaliśmy. My pracując, pomagając. A z kolei Marian kierując tą firmą.
Przez prawie 2 lata pomagałem Marianowi, byłem trochę taką jego prawą ręką. Powstawały wtedy nowe wizje, plany. Został zbudowany Dział Montażu. Pojechałem do Holandii na szkolenie. Gdy wróciłem, montowałem pierwsze produkty – jeszcze to wtedy było na hali nr 2. Pierwsze zalążki Montażu przewinęły się przez moje palce. Potem wróciłem znowu na produkcję. Z kolei, gdy powstała hala nr 5, pracowałem z Jarkiem Turemką. Następnie pracowałem na hali nr 9, gdzie spędziłem najwięcej czasu. i teraz dobiega to końca (śmiech). To jest kawał czasu.
47 lat, w jakby to powiedzieć, prawie na jednej hali, „w jednej lokalizacji”…ZWUT, potem Addit...
No tak jest. Nie myślałem, że tak to szybko przeleci. Jak się słucha tych starszych ludzi, że mówią, że jak się zerknie do tyłu, to to jest jak jeden dzień. Jak się na coś czeka, to jest jak tydzień, co jest wiecznością. i to jest prawda. Coś się kończy i coś się zaczyna. Każdy się mnie pyta, co ja będę robił… Człowiek cały czas był z tą pracą związany. Ja podchodziłem do pracy bardzo poważnie, bardzo poważnie traktowałem rzeczy, obojętnie od stanowiska. Kiedyś miałem chwilę zwątpienia w Holandii „O mój Boże, co ja tutaj robię?”. Ten rysunek i to wszystko mnie przerastało. i tak kiedyś się spotkałem z naszą Panią Tłumacz, panią Iwoną. Powiedziała wtedy tak „wiesz Darek, to jest zespół ludzi i są różne charaktery. Wydaje mi się, że Twój charakter w razie jakiegoś konfliktu, to jakoś to wszystko się scali i będzie działało.” Być może i tak było. Miałem kontakt z ludźmi, pewnie… zdarzały się cholera sytuacje, że nieraz się przeklęło, ale to jest tylko życie. Jakieś sytuacje albo chwila moment i coś się dzieje.. nigdy nie tolerowałem, gdy ludzie kogoś przezywali, może i ja mam jakieś przezwisko, nie wiem… Starałem się tego nie robić, bo sam tego nie lubiłem, więc po co komuś jakieś przytyki dawać. Po prostu no… Ja teraz pracowałem do końca z chłopcami około 10 lat, którzy są młodsi od mojego syna. i daj Boże zdrowie innym spotkać się z takimi ludźmi.
Co masz na myśli „takimi ludźmi”?
Oczywiście pozytywnym. Pomocnymi, empatycznymi, podchodzących do wszystkiego ze zrozumieniem. Nie raz mówię „kurcze, czemu Wy do mnie nie mówicie po imieniu”, a oni „Panie Darku, Pan jest starszy od moich rodziców”. Oni są dla mnie ważni… To jest tyle lat i różne sytuacje człowiek z nimi przeżył. Człowiek spotykał się, załatwiał sprawy, pomagał – ja cenie bezinteresowność. Nie zawsze jest tak, że coś trzeba, coś muszę. Tylko po prostu z dobrej chęci pomagam. A oni mi. Trzeba coś dźwignąć, paleta ciężka – a ja patrzę, a Kamil już za mną stoi. Albo taki Łukasz, który już nie pracuje.. To byli tacy chłopcy, wiem, że ja stary pieprzyłem nie raz głupoty, bo no powiedzmy, że różnica dwóch pokoleń i spojrzenie na to wszystko jest inne.. (dłuższa przerwa) Super super. Ludzie, którzy zawsze odbierają telefony. Ja często dzwoniłem. Nawet moja żona mnie strofowała „słuchaj, daj tym chłopakom odpocząć”. Lubiłem wiedzieć, jak z pracą nową czy starą – dopytywałem się, czy się udało, jak poszło. No tak miałem. No i tyle.
Dbałeś o relacje, o ludzi. Dbałeś o to, co oni myślą i czują. Byłeś dla nich rodziną.
Myślę, że tak. Jak jest brygada 100 osób, ktoś to toleruje, ktoś nie. Nigdy nie chciałem do nikogo z butami wchodzić. Ale tak „cześć, co słychać? Jak się czujesz? Jak dzień?” zawsze zapytałem. Na przykład Ci młodzi ludzie, praktykanci – nie raz były osoby, że one się własnego cienia bały.. i podszedł do niego starszy facet i dwa słowa „słuchaj, nie martw się, będzie wszystko dobrze”.. Bo.. człowiekowi staje przed oczami ten pierwszy dzień, kiedy sam zaczynał. Ja, co prawda, zaczynałem z paniami brygadzistkami, z którymi czasem jak widzę na ulicy to reakcja jest taka, że „za szyję i buziaki, ciągle uśmiechnięty”… To jest oddany chleb. i tyle, po prostu. Cały mój życiorys 47 lat.
Wracając do przezwisk.. Andrzej czy Darek?
Ja mam dwa imiona. Urzędowym moim imieniem jest Andrzej. Ale to jest już zupełnie prywatne. Ja zawsze w domu byłem nazywany Darek. To jest moje drugie imię. Nie wiem z czego to się wzięło, ale o tym, że ja mam imię Darek jako drugie, a pierwsze jako Andrzej, dowiedziałem się w szkole podstawowej, kończąc 8. Klasę. Miałem jedną wychowawczynię przez 8 lat, co było w ogóle ewenementem. Pamiętam – to był koniec roku, rozdanie świadectw, stoimy na placu, jakieś tam nagrody. i moja wychowawczyni trzymając to świadectwo czyta „Andrzej Deszczyński”. Moja klasa, 38 osób, i proszę sobie wyobrazić, nikt nie reaguje. W ogóle jakby to nie było do mnie. Niby nazwisko znajome, ale… Moja wychowawczyni potem „Darku, to do Ciebie”. Jak już szedłem do szkoły, okazało się, że przez tyle lat gdzieś tam w tych dokumentach figurowało to Dariusz Andrzej, a to się okazało, że to było Andrzej Dariusz. Jestem już przyzwyczajony. Na tyle osób, co tu jest, ta osoba, która mówiła do mnie Darek, a mówiła Andrzej, to miętus w głowie – „nie pasuje mi to”. Każdy w rodzinie mówi do mnie Darek. Tak się to utarło. Ludzie, którzy mają pewnie dwa imiona, to pewnie się borykają z takim problemem. Jedni nazywają tak, drudzy tak. Miałem w pracy koleżankę Grażynę Bożenę – ja mówiłem do niej Grażyna, Grażyna.. jakoś mi to nie pasowało.. ale to było jej pierwsze imię… Tutaj u mnie to jest tylko mój domysł, że mój tata idąc do urzędu stanu cywilnego pewnie (śmiech) miał nakazane Dariusz Andrzej, a coś mu się pomyliło i o.. tak jest. Nie ma znaczenia.
Jakie były trudne, a jakie najlepsze momenty, które przeżyłeś podczas pracy w Addit?
Trudne były nowe produkty, nowe projekty, jakieś cele, które były stawiane. Trudnym momentem było przyjście kryzysu, gdzie przez 4 miesiące braliśmy połowę pensji, bo się rynek załamał. i było ratowanie firmy. Takie momenty decydowały o tym, że.. no znaczy ja zawsze emocjonalnie podchodziłem do spraw, czasem nawet aż za bardzo. Niektóre problemy były takie, że ktoś machnął ręką, a mi się wydawało, że jak mam jakiś obowiązek na sobie „nałożony”, to należy to rozwiązać i po prostu się wywiązywać. To mną kierowało. Starałem się zawsze być, może nie byłem osobą błyszczącą z wiedzą techniczną, ale próbowałem to nadrabiać sumiennością, pracą.. wydajnością, kulturą osobistą na stanowisku. Albo.. Takie rzeczy są miłe, gdy przychodzi do mnie inżynier, to było już na hali nr 9, mówił „jak tu o Pana poukładane”, a ja zawsze „ale co tu jest poukładane, to jest normalne”, on mówił „ale Pan idzie gdzie indziej zobaczy. Ja będę młodym pokazywał”. Po prostu tu leżą narzędzia, wszystko mam pod ręką, wiem, że mi to służy.
Ale to mówię – różne momenty były. Trudne momenty ze względów gospodarczych. Trudne, bo coś tam nie wyszło, tak jak powinno. Trudne, bo jakieś nowe produkty, jak spawałem na początku.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tych dobrych momentów…
To w jednym słowie. Najlepsze momenty było to, żę.. Po czasie ZWUTU każdy miał pracę, nie było z nią problemu. i szczęściem było to, że mój ówczesny Dyrektor – powiem nam – dał nam ten bodziec, żebyśmy spróbowali na tą rozmowę się zgłosić. I.. się udało. Owe 47 lat naprawdę super mi się odbiły. Te koleje rzeczy tych 5, 10, 20 , 30, 40 lat.. i 100 osób i tak dalej. Zakład jest teraz tak duży, że niektórych osób nie znam, nie spotykam.. Tak, przychodzą nowi po tych każdych działach – czasem nie, różne zmiany, nie każdy wszędzie trafia. Ogólnie to mówię no, problemy dnia codziennego to trudne rzeczy, ale jeżeli się do tego podchodzi w sposób taki poważny, to wiadomo, że… Na początku pracy byliśmy tylko my, każdy sobie pomagał, można było na siebie liczyć. Ci następni co już przyszli, mieli już na tyle ułatwione zadanie, że nie był potrzebny już tłumacz, ale pomoc człowieka, na tyle ile człowiek umiał np.: obsługę zgrzewarki – to pokazujesz tu i tu, zadają Ci pytania, nie ma żadnej bariery, jest zupełnie co innego. Było troszkę łatwiej.
Jakich „5 złotych rad” udzieliłbyś odnośnie pracy i życia prywatnego kolegom z pracy i naszym czytelnikom?
Myślę tak.. Przede wszystkim, trzeba wymagać od siebie, żeby komuś dawać rady. (Dłuższa przerwa) Ja kocham, to co robiłem. Ważne jest to, aby nie iść na przymus do pracy, bo wtedy nie czerpiesz z niej przyjemności. Uwielbiam pracę z ludźmi. A jeszcze jak są tacy ludzie, których miałem, tych moich chłopców…
Wymagaj od siebie.
Podchodź bardzo sumiennie, bardzo poważnie do pracy.
Rozwiązuj sumiennie trudności.
Rozmawiaj z ludźmi. Ja uważam, że teraz ludzie nie umieją ze sobą rozmawiać. Kiedyś nie było komputerów, smartfonów takich i takich…
Jeszcze wrócę do tego ZWUT – firma miała 1,500 ludzi. Brygadzista, tak jak ja miałem, 20 pań i 5 facetów. Cholera, z tymi kobietami do ładu było dojść naprawdę ciężko (śmiech), bo każda była inna, miała inny charakter. i mi się z nimi udawało dojść do porozumienia, bez krzyku. Ustaliliśmy zasady. One to przyjęły.
Tak jak mówiłem – wymagać od siebie. Robić to, co się lubi. Trzeba rozmawiać z ludźmi.
A, jeszcze jedna cecha, którą wymiennie to jest szczerość.
Szczerość?
Nigdy tego nie stopniowałem. Dla mnie Dyrektor, czy ta Pani, która codziennie musi te toalety sprzątać na przykład, jest na równi. To nie ma żadnego znaczenia. Pewnie… Każdy z nas ma inny zakres obowiązków, ale w pracy jesteśmy wszyscy razem. i to jest dla mnie ważne. Trzeba z każdym porozmawiać, powiedzieć jakieś dobre słowo. Człowiek jest tylko człowiekiem. Ma czasem gorszy dzień i musi przyjść do tej pracy. Nie jesteśmy jak Pani ekspedienta, która musi się przez cały dzień uśmiechać. Tylko po mnie zawsze było widać.. ja zawsze mam takie radosne podejście, więc jak miałem jakiś kłopot, to widocznie ta moja mimika twarzy czy sposób zachowania, dawał sygnał, że coś jest nie halo. Lubiłem, cenie to na przykład w mim obecnym szefie, w Tomku Turemce.. krótko z nim pracowałem, półtora roku. Ale to był dla mnie ewenement. Praca z nim była dla mnie takim wyhamowaniem, zwolnieniem od tego biegu. Opowiem to makulaturą kolarską – jadę 200-100 km i ostatnie 10 km to jest włączenie lekkich obrotów, żeby mięsnie doszły do siebie i żeby móc sobie z tego roweru zejść bez kontuzji.. Właśnie z nim miałem takie wyhamowanie przez te półtora roku. Szacunek, empatia, żadnych problemów, żadnego narzucania, a jeżeli są jakieś zmiany, to jest rozmowa. Robimy to tak albo nie. A jeżeli coś funkcjonuje, nie zmieniamy dla zasady. Nie było „zmieniamy, bo ja jestem szefem, bo ja mam racę”, nie nie.. Rozmowa. A najbardziej to było to, kiedy był poniedziałek, przychodził i pytał: „ i jak tam? Okej wszystko?”. Noi tak to wyglądało. Takich ludzi cenię. To jest inna wtedy praca. Człowiek jakieś pokłady energii znajduje w sobie, w ogóle zupełnie inne chęci. Kierować ludźmi to nie jest taka prosta rzecz. Przecież tu spędzamy nieraz więcej życia, niż w domu.
Jakie masz plany na emeryturę?
Tak jak każdy, mam własny dom, a przy domu zawsze jest co robić. Mam dwie wnuczki. Z nimi się nigdy nie nudzę. Często u mnie teraz bywają. Chciałbym teraz w weekendy znaleźć więcej czasu na mój kochany rower. Okolica jest przepiękna, mamy teraz mnóstwo dobrych i bezpiecznych dróg. Teraz będę więcej czasu w domu, więc nawet w tygodniu wybiorę się na przejażdżkę. W końcu jakiś wspólny wyjazd z żoną, która z resztą była takim samym pracoholikiem jak ja. Więc teraz należyty odpoczynek. Kiedyś dużo czytałem książek. Tak wszystkiego po trochę.. A najbardziej będę się cieszyć tym, że na razie funkcjonuje, mam zdrowie. Przez pewien czas myślałem, czyby nie zostać, ale z drugiej strony tak sobie myślę, że człowiek nie wie, co za progiem stoi i jak to się życie może potoczyć. A już ma się te 65 lat, to teraz będzie jak z górki. Na pewno nie będę siedział przed TV. Postanowiłem sobie, że się wezmę za siebie – zdrowsze jedzenie, już nawet zrzuciłem trochę, więc czuje po tych jazdach, że się fajnie jedzie, że jest trochę lżej. Jedna wnuczka już umie jeździć, teraz jeszcze druga niech się nauczy.
Fantastycznie! Życzę dużo zdrowia i zasłużonego odpoczynku.
Dziękuje i wszystkiego dobrego.